Komedia ślubna - fragment



 Kochani!

Z wielką radością przedstawiam Wam najnowszy projekt.  Napisana na przekór rzeczywistości, w czasie zamknięcia, pełna humoru i dobrych emocji komedia ślubna.

A na zachętę fragment. Tak się zaczyna ta opowieść, a to dopiero początek :)

 Książkę można w dobrej cenie zamówić tutaj:






Wyjdź za mnie, kochanie  


Komedia nie tylko romantyczna




Rozdział 1


W którym szykuje się wesele stulecia, przystojny brunet śni się nielegalnie przyszłej pannie młodej, a wytrawny przestępca szykuje do skoku życia.


Owad podfrunął pod wielki żyrandol. Jego prostackie  oblicze nietaktownie odbijało się w gładkich kryształowych płaszczyznach sprowadzonych aż z Mediolanu.
- Komar! – zawołała panicznie Apolonia Darska i machnęła szczupłą dłonią zdobną w dwa pierścionki ze szmaragdami. Święte oburzenie w jej głosie zasługiwało co najmniej na kanonizację. – Zawołaj natychmiast gosposię  i ochronę!
- Wezwę wojska ochrony terytorialnej – jej syn nawet nie podniósł wzroku znad papierów.- Zasługujesz na najlepszą obsługę.
Jego matka zastukała kształtnym paznokciem w szklankę. Ten dźwięk powodował bladość policzków  u wszystkich kierowników działów w firmie Apollo S.C.  Największego dystrybutora materiałów budowlanych w okolicy.
Ale na Tymoteuszu Darskim ten stukot pełen ukrytych znaczeń nie zrobił większego wrażenia.
- Przyroda robi się coraz bardziej bezczelna! – podkreśliła Apolonia. - Człowiek inwestuje ciężki pieniądz w różne zabezpieczenia, a taki bezczelny komar wlatuje mi do salonu i brzęczy.
- To fakt – Tymoteusz kiwnął głową, po czym z wielkim trudem powstrzymał się przed nałożeniem sobie kolejnego ptysia na talerz. - Jak śmie! – dodał z autentycznym oburzeniem, bo nie znosił się odchudzać. – Miałby przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby być cicho. Sprawdzę, czy jest na to jakiś paragraf.
Zerknął do swojej teczki z dokumentami. Był adwokatem, specjalizował się w rozwodach. Szczycił się ogromnym doświadczeniem. Śmiało mógłby rozwieść żyrandol z komarem i nawet wynegocjować dla tego ostatniego bardzo dobre warunki odszkodowania.
Rozdzwonił się telefon, a babcia zerknęła na wyświetlacz. Z jej niezadowolonej miny można było wywnioskować, że komuś się zaraz oberwie. Nacisnęła przycisk i włączyła na głośnomówiący. Jednocześnie podniosła filiżankę z kawą do ust.
- Mamy te dekoracje, które pani zamawiała – pospiesznie raportował jakiś mężczyzna.
- Doprawdy? – zdumiała się teatralnie babcia, a jej wypielęgnowane brwi podjechały wyżej, ponad oprawki szmaragdowych okularów.
- Tak, przecież to na wczoraj miało być…- rozpędził się dostawca w zwierzeniach.
- Właśnie – powiedziała stanowczo Apolonia. - To po zapłatę proszę też przyjść wczoraj, bo dziś to już nieaktualne – dobiła rozmówcę na dobre. - Dziękuję – rozłączyła się i dopiła kawę.
- Ludzie też teraz nie znają granic – powiedziała z oburzeniem. - A potem się dziwią, że firma im upada.
- Jesteś bardzo surowa, mamo – Tymoteusz zdecydował się jednak na ptysia. Humor od razu mu się poprawił. – Ten biedny człowiek przeżył teraz szok. Miałaś mu zapłacić mnóstwo kasy;
- Ach! Nie martw się tak. Wezmę to przecież od niego – Apolonia wstała, poprawiła jedwabną sukienkę i uśmiechnęła się do syna. – Ale niech się trochę podenerwuje. Następnym razem mnie zapamięta.
- Tak się bez wątpienia stanie – Tymoteusz nie miał obaw. – To było duże zamówienie. Na samą myśl, że nie zapłacisz, właściciel dostanie drgawek.  Ale kolejnego razu nie będzie. To jedyny, pierwszy i ostatni ślub w naszej rodzinie.
- Dlatego wszystko musi iść perfekcyjnie – powiedziała babcia, po czym błyskawicznie zdjęła elegancki pantofel i pacnęła komara, który lekkomyślnie przysiadł na brzegu kanapy. Nie wiedział, biedak, że przy Apolonii Darskiej nie wolno ani na moment tracić czujności.
- Ma się ten refleks! – uśmiechnęła się  z zadowoleniem. – Jeden zero dla mnie. Każ, proszę, gosposi wyczyścić całą tapicerkę i okna na wszelki wypadek umyć, firanki może też wyprać.
- Świat zdezynfekować… - podpowiedział jej syn.
- Nie śmiej się. Nie wiadomo, z kim się taki komar w życiu zadawał – dodała Apolonia podejrzliwie. – A teraz zostaw ptysie w spokoju i jedź do pracy. Już późno. I pamiętaj, że miałeś się zastanowić, z kim idziesz na wesele córki.
- Pewnie z Agatką – westchnął. – Chyba, że mnie dziś rozjedzie na sali sądowej, to jednak wycofam zaproszenie.
- Tak się nie robi kobiecie – oburzyła się Apolonia.
- Czasem mam wątpliwości, czy Agatka nie jest przypadkiem kosmitką. Tak wygrywa rozprawy, że nawet przegrani mają ochotę bić jej brawo. Niestety mam zbyt często nieprzyjemność być jej przeciwnikiem.
- To się przygotuj – rzuciła w jego stronę Apolonia. Wydawało jej się, że za sam fakt iż Tymoteusz nazywa się Darski i jest jej synem należy mu się wygrana. Świat jednak nie zawsze podzielał jej zdanie.
Westchnęła.
- Poszukałbyś sobie kogoś, z kim mógłbyś się związać, a nie zapraszał wszędzie największą konkurencję.
- Mamo, proszę cię – Tymoteusz przełknął kolejnego ptysia. – Muszę jeszcze przeczytać kilka dokumentów. Zerknął do teczki z papierami.
- Jasne, już ci nie przeszkadzam. Rób, co musisz – dodała zrezygnowana, bo już straciła nadzieję, że jej apele kiedykolwiek odniosą skutek. Kobiety lubiły jej syna, ale on kochał wyłącznie rozwody. - Ja jeszcze zerknę do Mariki – powiedziała i uśmiechnęła się na samą myśl. - Zobaczę, czy nasze słoneczko już wstało.



                                               ***


W tym czasie jedyna i zarazem ukochana wnuczka Apolonii Darskiej, młoda dziewczyna, dziecko szczęścia rozpieszczane przez babcię ponad wszelkie granice, już nie spała. Leżała w swoim wielkim łóżku, przykryta pościelą w różyczki i patrzyła w sufit. Mnóstwo myśli przelatywało jej przez głowę. A najmocniejsze było wspomnienia babci Apolonii tańczącej na środku salonu pół roku temu. Widok rzadki i szokujący.
- Będzie ślub i wesele! Największe, najpiękniejsze, najwspanialsze! – babcia naprawdę wtedy szalała. Miało się wrażenie, że jeszcze chwila i uleci w powietrze.
Marika stała jak zawsze nieco z boku. Ojciec właśnie zakończył błyskawiczne przygotowywanie intercyzy dla córki i jej narzeczonego. Na dwadzieścia siedem stron. Drukarka wypluwała je jedną po drugiej. Tata w ciągu swojej bogatej kariery zawodowej zakończył więcej małżeństw, niż niejeden człowiek w całym życiu widział. Świetnie przygotował ten dokument. Wziął pod uwagę każdą możliwą opcję.
Z wyjątkiem szczęśliwego pożycia dwojga zakochanych, którzy właśnie ogłosili rodzinom radosną wiadomość.
I rozpętali prawdziwą burzę.
- Pan młody do bani! – babcia podczas wieczornej kolacji nie siliła się na dyplomację. – Ale skoro ci się podoba, to nie ma dyskusji. Zresztą podkręcimy go i w pół roku wyjdzie na ludzi. A ty dostaniesz wszystko, o czym tylko mogłaby zamarzyć młoda dziewczyna – spojrzała z czułością na jedyną i ukochaną wnuczkę. - Najdłuższy na świecie welon, morze kwiatów, bryczkę i białe konie, wspaniałe druhny, najwyższy tort, najgrubszego kościelnego, a także uroczystość jak z bajki. Biada każdemu, kto ośmieliły się zepsuć mojemu skarbowi ten najpiękniejszy dzień w życiu.
Marika poczuła dreszcz biegnący po plecach. Jakoś tak dziwnie się przestraszyła, że może to właśnie ona będzie taką osobą. Nie stanie na wysokości zadania. A doskonale wiedziała, jak groźna potrafi być babcia, kiedy coś idzie nie po jej myśli. Apolonia była kobietą drobną z wyglądu, ale potężną jeśli chodzi o skuteczność. W czasach kryzysu i to niejednego budowała z niezłomnym sukcesem stabilność rodzinnej firmy. Żadne przeszkody jej nie powstrzymały, gdy postanowiła coś osiągnąć.
Wnuczka nawet się nie odezwała. Nikt też tego nie oczekiwał. Zawsze byłą uroczą dziewczynką nie sprawiającą rodzinie żadnych kłopotów.  Wychowywała się bez mamy w świecie wiecznie zajętej kolejnymi wyzwaniami babci. Kobiety samotnej niczym jedyny biały żagiel na wzburzonym morzu, zawsze powtarzającej, że jest pierwszą singielką w kraju i była nią, zanim stało się to modne.  Ojciec Mariki natomiast każdego dnia przy kolacji opowiadał, kogo właśnie rozwiódł i jak świetnie sobie z tym poradził.
Marika niespecjalnie wierzyła w miłość.
A jednak się zakochała.
Długo ukrywała swój związek, bojąc się reakcji rodziny. Wpadli z Maurycym przez przypadek, przyłapani przez jego matkę na czułych uściskach w kawiarni. Musieli się ujawnić. I od razu tego pożałowali. Obie rodziny oszalały na punkcie tego związku. Szum się zrobił niesamowity, a niektóre decyzje zapadły stanowczo za szybko. Ale Marika nie protestowała. Pozwoliła, by poniosła ją potężna fala nieugiętej stalowej woli babci. A ta marzyła o ślubie stulecia.


                                               ***



Pół roku później rozpędzona  machina organizacyjna niczym doskonały automat zmierzała ku efektownemu finałowi.  Zgodnie z przewidywaniami nikt nie odważył się stanąć babci na drodze. A kto ośmielił się próbować, został zmieciony, zanim zdążył mrugnąć. Uruchomiono spore środki finansowe.
Najwspanialsze, największe, najbardziej efektowne wesele miało się odbyć w najbliższy weekend.
W środę o godzinie dziewiątej, gdy babcia energicznie wchodziła po schodach na piętro, Marika jeszcze leżała w łóżku. Czuła na powiekach słońce, które już mocno unosiło się nad horyzontem, ale nie chciała wstawać. Nad ranem przyśnił jej się piękny sen. Wciąż jeszcze jego resztki widziała oczyma wyobraźni.
 Właśnie szła po łące pełnej kwiatów. W delikatnej,  zwiewnej sukni ślubnej. Cieniutki welon ciągnął się po zielonej trawie pełnej stokrotek i maków. Nie był  bardzo długi. Z pewnością nie spodobałby się babci. Jakiś mężczyzna o ciemnych włosach szedł obok i mocno trzymał ją za rękę. Niestety w niczym nie przypominał Maurycego. Właśnie się pochylił, by ją pocałować. A ona nie ma, co ukrywać, przechyliła głowę i przymknęła oczy…
            - Moje słoneczko! – usłyszała  w tym samym momencie czuły, ale mocny głos babci i omal nie padła na zawał. Jakby ją seniorka rodu przyłapała na gorącym uczynku. Zaczerwieniła się po czubki uszu i okropnie zestresowała. Co by wszyscy powiedzieli, gdyby wyszło na jaw, że kilka dni przed najwspanialszym weselem w całym kraju, a może nawet kontynencie, organizowanym połączonymi siłami dwóch rodzin, ogromnym nakładem sił i środków, ona marzy o skromnej uroczystości, a co gorsza śni jej się jakiś nieznany brunet?!!!
            Straszliwy brak wdzięczności! – surowo oceniłaby babcia. – Karygodne zachowanie.
            To podważa warunki intercyzy! – oburzyłby się ojciec. – W razie czego wynegocjujemy za słabe warunki – dodałby ze zgrozą. – Nie puścimy Maurycego w samych spodenkach – ta najgorsza opcja z trudem przeszłaby mu przez gardło. Tata zawsze z zaangażowaniem podchodził do spraw rozwodowych, które prowadził. Miał tylko jeden cel, oskubać drugą stronę ze wszystkiego. Zostawić w skarpetkach i to takich z przeceny.
            Rozczarowania Maurycego oraz jego mamy Marika wolała nawet sobie nie wyobrażać.
            Na całe szczęście babcia, która właśnie weszła do pokoju, nie potrafiła czytać w myślach. Choć istniało uzasadnione podejrzenie, że gdyby tylko chciała, udało by jej się to osiągnąć. Tylko na razie jeszcze na to nie wpadła.
– Śpij sobie, złotko moje najpiękniejsze! – wyszeptała więc czule, głaszcząc wnuczkę po głowie jak małą dziewczynkę. Marika była jedyną osobą na całym świecie, do której Apolonia Darska zawsze zwracała się łagodnym głosem. Ale nie za każdym razem spotykało się to z podobnym odzewem.
            Dziewczyna usiadła nerwowo na łóżku.
- Jak tu weszłaś?! - zapytała ze zgrozą, bo na dobre wróciła już do rzeczywistości. Zamykała pokój aż na trzy zamki, żeby zyskać choć odrobinę prywatności. Ostatni zamek był bardzo nowoczesny ze specjalnym kodem, zamówiony przez internet. Marika miała dwadzieścia trzy lata i ani odrobiny spokoju w domu rodzinnym.
            - Skarbie mój najsłodszy – powiedziała czule babcia. -  Jak ja bym zbudowała potężną firmę, gdybym głupiego zamka nie zdołała sforsować. W latach dziewięćdziesiątych świat biznesu był niczym dżungla pełen drapieżników, nauczyłam się radzić sobie. Jakby się trzeba było włamać do konkurencji, to bym sobie poradziła. Łom czy kod, jaka to różnica, to tylko narzędzie.
            Marika poczuła, jak opadają jej ręce. Mieszkała w domu wariatów i nijak nie wiedziała, jak się z niego wydostać. Babcia potrafiła pokonać każdą przeszkodę, za to jej wnuczka kompletnie pozbawiona była tej siły przebicia. Przymknęła powieki. Niestety przystojnego mężczyzny już tam nie było. Sen odleciał na dobre.
            - Chcesz jeszcze poleżeć? –  zapytała babcia troskliwie. - Pamiętaj, że odpoczynek wspaniale wpływa na urodę. A ty musisz być teraz najpiękniejsza. A poza tym śpij, bo możesz. Ja w twoim wieku już harowałam na dwa etaty. Wstawałam bladym świtem, kładłam się grubo po północy. Ale ty masz świat u stóp. Wystarczy tylko, że to docenisz.
            Marika westchnęła. Nie przyznawała się nikomu, że zarówno ten cały świat u stóp jak i rozmach jej własnego ślubu nieco ją przeraża. Zwłaszcza towarzysząca mu na niespotykaną skalę pompa.
Ojciec  uważał, że to niepotrzebny wydatek. Już się umówił z zaprzyjaźnionym sędzią, że w razie czego poza kolejnością da jego córce rozwód. Agatka miała reprezentować Maurycego i Tymoteusz Darski już zacierał ręce na myśl, jak ich oboje rozgromi w proch.
Godził się na całe to szaleństwo tylko dlatego, że płaciła za nie babcia. A ona z kolei uważała, że wątpliwości Mariki są urocze i nie traktowała ich poważnie ani trochę.
            - Moje słoneczko! – babcia usiadła na brzegu łóżka i rozczuliła się. – Pomyśl, jak to będzie pięknie. Ja do ołtarza szłam w pożyczonej sukience, a wesele miałam w remizie. W remizie!!! Boże daj zapomnieć!  – powtórzyła, a w jej głosie zabrzmiała prawdziwa zgroza.  – Nawet sobie tego wyobrazić nie potrafisz i wcale z resztą nie ma takiej potrzeby. Papierowe obrusy, orkiestra z bożej łaski i dekoracje zrobione domowym sposobem – dodała. - Takie były paskudne czasy. Pieniędzy nie starczało na nic.
            Marika pomyślała, że jest coś niesłychanie prawdziwego i romantycznego w braniu ślubu w pożyczonej sukience. W skromnej sali bez dekoracji. Jakby nie to co zewnętrzne było najważniejsze. Lecz miłość i ten jedyny mężczyzna wybrany ze wszystkich.
Uważała, że to ujmujące i bardzo prawdziwe, ale nikt jej w tej kwestii o zdanie nie pytał. Westchnęła.
- Twój ojciec to nawet takiego ślubu nie miał – dodała i skrzywiła się wobec tego niewygodnego faktu biograficznego. Ale z tobą będzie inaczej. Wszystko już zaplanowane – rozpromieniła się znowu.
            - Zaraz wstaję – powiedziała Mrika, czując, że natychmiast choć jedną decyzję musi  podjąć samodzielnie.
            - Jeśli już się wyspałaś, to chodź – zgodziła się łaskawie babcia. - Twoja suknia stoi na środku salonu. Chciałam nią nacieszyć oczy, więc jeśli Maurycy zamierza cię dziś odwiedzić,  daj znać pani Lusi, niech ją schowa. Ale mówię ci kochana, suknia wygląda cudownie. Zajmuje prawie pół salonu, a on jest przecież wielki. Nawet Kate Midelton takiej nie miała.
            Marika od pierwszej przymiarki zastanawiała się, jak udźwignie na swoich wątłych plecach tyle kilogramów haftowanego atłasu, koronki i tiulu. Suknia rzeczywiście była piękna. Wspaniale się prezentowała na manekinie. Z całą pewnością stanowiła ucieleśnienie marzeń niejednej dziewczyny. Marika wyglądała w niej jak wróżka. Ale trochę tonęła w zwojach błyszczącej materii i bała się, że tuż przed ołtarzem wyrżnie twarzą w podłogę, bo niefortunnie nadepnie na kawałek trenu lub zahaczy obcasem o koronkę.
- Ja tylko mam nadzieję, że ktoś docenia moje starania – upewniła się babcia, patrząc na Marikę znacząco. Jej wzrok miał wagę ołowiu.
Wnuczka jej nie odpowiedziała. Pospiesznie zniknęła w łazience. Ewakuowała się. Nie chciała o tym wszystkim myśleć. Kiedy  babcia wspominała imię Maurycego  wiało takim chłodem, że galaretka się ścinała bez lodówki. Marika coraz mocniej to dostrzegała.
            - Czasem mam wrażenie, że nikt nie docenia tego co robię – dokończyła Apolonia swoją myśl. Spojrzała w stronę zamkniętych drzwi łazienki. Marika jakoś tak dziwnie dyskretnie cieszyła się weselem. Żadnych pisków, podskoków, rzucania się na szyję z wdzięcznością charakterystycznych dla szczęśliwych młodych kobiet. Żadnego buszowania po sklepach, przeżywania czy koronka pasuje do tiulu. Nic. A Tymoteusz też jak zwykle tylko tonął w papierach i rozwodził ludzkość, zamiast się zakochać i dać rodzinie więcej wnuków. Nie potrzebowali przecież kolejnych pieniędzy tylko spadkobierców!
Ot, niewdzięczność! – westchnęła Apolonia ciężko. Czasem męczyła ją pewność, że otacza ją ze wszystkich stron. Podobnie jak brak zrozumienia dla jej wielu talentów, kompetencji i genialnych czasem pomysłów. Jakby nikt na świcie nie umiał w pełni jej docenić.
Ale myliła się. Nie wiedziała, że jest przynajmniej jeden człowiek, który  podziwia ją z całych sił. Wręcz bezgranicznie.



                                               ***



            - Co za kobieta! Powiadam tobie, co za kobieta! –  Alojzy Fuksiński wzniósł oczy do nieba, po czym poprawił się, bo trochę mu już ścierpły kolana od tego siedzenia w krzakach. – Po prostu delicje. Słyszałeś, jak sobie świetnie poradziła? Pokonała elektryczny zamek jakby to była kłódka do wychodka.
            Janek, jego syn, kiwnął głową i jednocześnie przewrócił oczami. Standardy, według których ojciec oceniał ludzi, zadziwiały go od zawsze.
             - Twarda sztuka, panie tego… – zachwycał się jego tata. – To będzie skok mojego życia. Obrobimy ten dom do gołych ścian i przechodzę na godną emeryturę. Zasłużoną. To będzie taki skok, że sam się będziesz własnym wnukom chwalił.
            Janek poprawił się. Też mu ścierpły kolana. Czuł się jak w alternatywnym świecie. Dopiero co obronił pracę magisterską, obracał się wśród logicznie myślących ludzi, twardo stąpających po ziemi. A potem wrócił do domu i jakby się znalazł na innej planecie.
- Jak to dobrze synu, że już zjechałeś z tych swoich nauk. – powiedział  tata w tym samym momencie i poprawił słuchawki. -  Już myślałem, że to się nigdy nie skończy. Czekam na ciebie i czekam. Ale dobrze, żeś kształcił. Czas wnieść trochę nowoczesności do rodzinnego biznesu.
- Tato! – westchnął Janek. – Tłumaczyłem ci sto razy, że idę do pracy.
Rzeczywiście studia nieco mu się przeciągnęły. Zaliczył po drodze wyjazd za granicę i dwa lata przerwy. Jakby się bał skończyć. Okazało się, że słusznie.
- Oczywiście. Panie tego…Czas ci na swoje – ojciec z trudem się powstrzymał, by nie pogłaskać go po głowie jak dawniej. Był tak dumny z syna, że omal nie pękał. – Wszystko ci oddam, kontakty, rejon, przykrywkę. Firma transportowa daje takie możliwości do przekrętów jak mało co. Jesteś zabezpieczony pod każdym względem.
- Skończyłem wydział informatyczny… – zaczął Janek bez specjalnej nadziei  na sukces.
- To tylko świetnie. Widzisz, jaki masz talent. Laptop mi skonfigurowałeś pierwsza klasa – ojciec zatarł dłonie. - Palce lizać, panie tego…Podsłuch mi się teraz ładnie zapisuje i mogę sobie spokojnie odtwarzać. Nadajesz się do współpracy.
- Sam jestem na siebie wściekły, że się dałem namówić – Janek westchnął. Czuł, że powrót do domu będzie trudny, ale nie spodziewał się, że aż tak. – Pójdę przez ciebie siedzieć.
- I bardzo dobrze – zareagował natychmiast ojciec. - To czyni z człowieka mężczyznę – powiedział pan Fuksiński z namaszczeniem. - Pradziad siedział jeszcze za cesarza, dziad siedział, ojciec mój siedział, ja siedziałem, tako i tobie w stosownym czasie trzeba będzie z godnością za kratki iść.
- Nie ma mowy – wzdrygnął się Janek przed tą okropną rodzinną tradycją.
- O nic się nie martw – ojciec nawet tego nie zauważył. – Ja wszędzie kontakty mam. Posadzimy cię z moimi znajomymi. Panie tego… Od razu tam z najlepszym nazwiskiem pójdziesz. Fuksińscy sroce spod ogona nie wypadli, na komisariacie o nas niejedno słyszeli, choć udowodnić nic nie mogą. Nie mogą – powtórzył z zadowoleniem, roześmiał się i zatarł dłonie.
Wypiął szeroką pierś, a Janek mimo woli spojrzał na niego pełen podziwu. Przez całe życie walczył z tym uczuciem. Tata miał swoje wady, ale spod jego uroku nie sposób było się uwolnić. Postawny i przystojny, wysportowany, zawsze wesoły, choć raptus, wychowywał syna z wielkim poświęceniem. Umiał być jednocześnie czuły i silny. Dał synowi wspaniałe dzieciństwo. Im Janek był starszy, tym lepiej rozumiał, jak wielka to rzadkość.
Jednak jakkolwiek kochał ojca, za kratki mu się nie spieszyło. Tata zwykł się przyjaźnić z różnymi typami spod ciemnej gwiazdy i miał dość specyficzne pojęcie o dobrym imieniu rodu. Opierał je między innymi na tym, że najczęściej okradał polityków, spełniając w ten sposób patriotyczny obowiązek.
- Mówiłem ci, że idę do uczciwej roboty, normalnie na etat – powtórzył z naciskiem Janke. Od tygodnia próbował się rozmówić z ojcem.
- Czekaj, czekaj – zbył go tata. – Bo one tu coś ważnego mówią. - Przyłożył mocniej słuchawki do ucha. – Ach! Co to za kobieta!-  westchnął znów z fascynacją. – Powiadam tobie, zamek elektroniczny sforsowała bez mrugnięcia okiem. Taki talent się w zwykłym  biznesie marnuje…
Janek zacisnął usta. Jego ojciec jeszcze nigdy tak nie pochwalił, choć skończył niełatwe studia, a program, który napisał w ramach pracy magisterskiej, kupiła na pniu duża firma informatyczna. Ale dla ojca takie kompetencje nic nie znaczyły.
- Tylko ten jeden raz ci pomagam – powtórzył, ale ojciec wcale go nie słuchał. W pełni skupiony był na tym, co działo się w pięknym domu otoczonym wysokim murem.
- Mógłbyś jeszcze mi kamerki zamontować – powiedział do syna – Mielibyśmy pełny wgląd na sprawę. Profesjonalnie.
- Może jeszcze stronę na Facebooku ci założę, będziesz sobie wrzucał zdjęcia z każdego włamu – zdenerwował  się Janek.
- Jeśli by to miało wykończyć konkurencję, to dlaczego nie – tata niewzruszenie trwał przy swoim. - Trzeba iść z duchem czasu.
- Całkiem zwariowałeś.
- Cicho bądź. Nie ucz życia starego człowieka. Zapłaciłem za twoje studia, mieszkanie ci kupiłem, panie tego… wyprowadziłem na ludzi.
- Tak, oczywiście…
- Więc skup się, jak jesteś w robocie. O dwudziestej trza nam na kolację wracać.  Pamiętaj o tym zawsze, żeby nie pracować całymi dniami. Nauczyłem się od jednego trenera personalnego, cośmy go z Kazikiem opędzlowali z dóbr doczesnych na wiosnę. Będzie mu lżej kiedyś do raju iść. Trzy tygodnie my go podsłuchiwali. Człowiek się niejednego nauczył. To się nazywa work life balance.
Janek wzniósł oczy do nieba. Ale ono nie zareagowało. Wręcz przeciwnie od lat zdawało się sprzyjać ojcu. Nie na darmo z dumą nosił swoje nazwisko. Fuks go nie opuszczał.
- Mówią, że ślub w sobotę o trzynastej – ojciec znów skupił się na podsłuchu. – Babcia kupiła welon na cztery metry. Nieźle, nieźle… - pokiwał głową z uznaniem. - Jak ty się będziesz żenić, zamówimy, panie tego… na pięć – postanowił szybko. – Powiadam tobie, trza mieć swój honor.
- Mam nadzieję, że ten welon to nie dla mnie – skrzywił się Janek.
- A skąd? – roześmiał się ojciec.  – Jesteś poważnym człowiekiem, wygłupy nie dla ciebie. Tym bardziej, że dopiero zaczynasz, poważne dokonania masz wszystkie przed sobą…
Janek nic nie odpowiedział. Poczucie winy, że rośnie, spożywa posiłki, oddycha i jeszcze nie dokonał żadnego włamu było mu wdrukowywane w mózg od dzieciństwa. Ojciec z wielkim niezadowoleniem przyjmował jego świadectwa z paskiem, ze szczególnym obrzydzeniem zaś patrzył na wzorowe zachowanie jedynaka. On sam miał zawsze w szkole szereg kłopotów i do dnia dzisiejszego głowił się, jakiej dziwnej kombinacji genów zawdzięcza takie grzeczne dziecko. Jego świętej pamięci mamusia raczej się do tego nie przyczyniła, bo ziółko z niej było wyjątkowe.
- Wracamy! – ojciec spojrzał na zegarek, po czym podniósł się dyskretnie z kolan, pomasował sobie plecy i schował słuchawki do torby. – Następnym razem może posiedzimy jednak w zaparkowanym samochodzie.
- Mówiłem – Janek nie mógł się oprzeć, by tego nie wypomnieć.
- Oj tam! – zdenerwował się od razu tata. -  Wygoda może i jest ważna, ale praca to powołanie, pasja! – zawołał z namaszczeniem. - Trzeba do niej podchodzić z szacunkiem.  Lubię przed akcją osobiście sprawdzić teren. Poczuć trawę pod stopami, zapach powietrza, atmosferę. Tego się nie da w komputrze obliczyć. Poza tym chciałem cię dzisiaj zabrać na akcję. Ja i tak mam wszystko od dawna przygotowane.
Janek mimo woli słuchał go z fascynacją. Ojciec był człowiekiem obdarzonym niewątpliwą charyzmą. Zawsze się zastanawiał, dokąd tata by w życiu doszedł, gdyby wybrał inną bardziej legalną drogę zawodową.
- Jedziemy! – zarządził ojciec, strzepnął liść z dżinsowych spodni, po czym wsiedli do starego fiata, którym zawsze jeździł, jak to mawiał, do pracy. Czasem go zamieniał na równie wiekową skodę.
Janek zapiął pasy.
- Cholera, jak późno! Babcia nas prześwięci. Panie tego… będą kłopoty – powiedział tata z drżeniem w głosie.
Babcia. Jedyna osoba, wobec której ojciec czuł respekt, a właściwie nawet strach. Sądu ostatecznego tak się nie bał jak swojej matki. O wymiarze sprawiedliwości nawet nie wspominając.
- Na kolację zdążymy – Janek powiedział to uspokajającym tonem, ale mimo woli poczuł dreszcz. Podczas długiego pobytu na studiach trochę już zapomniał, jak to jest gdy babcia się wnerwi. A miała w tym względzie szeroki repertuar środków, którymi potrafiła dać do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolona.



Rozdział


W którym wątpliwości pojawiają się  nie tam, gdzie trzeba, plan włamu krystalizuje na dobre, a niewypowiedziane słowa, zaczynają buzować grożąc niespodziewanymi skutkami.



Wrześniowy wieczór powoli szykował się na spotkanie z nocą.
Słońce zaszło za horyzont i w pięknej willi przy ulicy Rumiankowej zrobiło się ciemno. Babcia Apolonia jeszcze nie wróciła z biura. Tata jak zawsze po kolacji zamknął się w swoim gabinecie, żeby przejrzeć papiery. Agatka pokonała go dzisiaj w sądzie. Wrócił więc z pokulonym ogonem, gotowym wnioskiem o apelację i szczerym zamiarem poruszenia ziemi i nieba, by w jutrzejszym sporze nie dać się podejść. Pracował do końca tygodnia. Nawet ślub córki nie był go w stanie skłonić do wzięcia urlopu. I tak wszystko działało jak w zegarku.
Marika siedziała sama w salonie i wpatrywała się w swoją suknię ślubną. Oświetlał ją tylko blask księżyca w pełni i niewielka lampka stojąca obok kanapy. Suknia wyglądała zjawiskowo. Srebrna poświata załamywała się na misternym hafcie i fałdach gładkiej tkaniny. Długi tren układał się w fale, a welon niczym miękka śmietanka oblewał go z obu stron przezroczystą zasłonką.To było prawdziwe dzieło sztuki. Marika przyłapała się na pokusie, że chciałaby być na tym wymarzonym ślubie tylko gościem. Móc jak inni usiąść w ławce i podziwiać cały ten spektakl. Z pewnością piękny.
Drgnęła, kiedy zadzwonił telefon.

3 comments