Można zamawiać, w przedsprzedaży zawsze szybciej :)
W podziękowaniu za bardzo ciepłe przyjęcie tej powieści i jakże miłe sercu autora Wasze ciepłe komentarze, a także oczywiście na zachętę do czytania zamieszczam poniżej fragment.
Jest to początek opowieści, której akcja rozegrała się w Krakowie. Kiedy wszyscy zakochani świętowali Walentynki, a dwójka bohaterów starła się ostro na gruncie zawodowym. Każdy wiedział, że wygrać musi. Oboje nie mogli w żaden sposób. Kompromis był niemożliwy. Tymczasem sprawę jeszcze mocno skomplikowały niespodziane uczucia i tajemnice z przeszłości.
Komu się uda? Kto wygra, a kto wszystko straci? Czy to prawda, że nigdy nie jest za późno, by mieć szczęśliwe dzieciństwo?
O tym mogą się przekonać Czytelnicy, którzy sięgną po tę chyba najbardziej romantyczną z moich powieści :)
Zapraszam serdecznie :) Zostawcie komentarz, jak Wam się podobało. Czy lubicie fragmenty powieści?
Krystyna Mirek
Miłość
z błękitnego nieba
Rozdział 1
– Bardzo dobrze –
pomyślała Angelika z satysfakcją i zadowoleniem na widok lotniska, które
przywitało ją wiatrem, przeszywającym mrozem oraz burymi połaciami pól
pozbawionych śniegu. Postawiła kołnierz ciepłego płaszcza, po czym wyszła z
samolotu.
Gdyby
Polska tuż przed Walentynkami zaskoczyła ją łagodniejszą pogodą lub
jakimkolwiek innym miłym gestem, mogłoby to wskrzesić różne głupie,
sentymentalne, dawno pogrzebane wątpliwości. Może nawet znów zapragnęłaby tu
wrócić. Nie miała ochoty na takie zwroty akcji.
Angelika,
ze względu na swoją wyjątkową skuteczność zawodową, zwana w pracy Angelą, w
nawiązaniu do słynnej niemieckiej pani kanclerz, zeszła po schodach
przystawionych do samolotu pewnym krokiem, mimo iż kozaczki na wysokich
szpilkach zdecydowanie nie ułatwiały jej zadania.
Kolega,
który jako pierwszy nadał jej ten polityczny pseudonim, nie miał na myśli
podobieństwa pod względem walorów zewnętrznych, a wyłącznie jej konsekwencję w
dążeniu do celu. Wyglądem bowiem Angelika różniła się od niemieckiej
przywódczyni tak bardzo, jak to tylko możliwe. Była młoda, szczupła i obdarzona
przez naturę wspaniałymi, ciemnobrązowymi włosami, którym nadawała delikatny
kasztanowy połysk. I choć włosy były jedynym naprawdę wyróżniającym się
elementem jej urody, potrafiła ze swojej poza tym zupełnie zwyczajnej
powierzchowności uczynić dopracowane dzieło sztuki.
Nie
miała oporów, by wspomagać się wyglądem w pracy. Do niczego innego swoich
kobiecych atutów nie wykorzystywała. Związków unikała, Walentynki zamierzała
spędzić miło w pracy. Takie były jej plany i zimowy Kraków, do którego
powróciła po latach, był ze wszystkimi swoimi pokusami bez szans w starciu z
jej silną wolą oraz zahartowanym w życiowych trudnościach charakterem. Miała
tutaj do wykonania konkretne zadanie i tyle.
Postawiła
podręczną walizkę na płycie lotniska i delikatnie rozejrzała się wokół. Bardzo
bała się tego przyjazdu. Obawiała się, że obudzą się bolesne wspomnienia,
wszystko zacznie się kojarzyć. Widok jednak był dla niej zupełnie nieznany.
Niewielkie, ale nowoczesne lotnisko w Balicach było podobne do wielu innych,
które w ostatnich latach odwiedzała. Pasy startowe, samoloty ustawione w
równych rzędach i pospiesznie przemieszczający się podróżni to były zupełnie
bezpieczne i niewywołujące żadnych skojarzeń elementy dobrze jej znanego
świata.
Odważyła
się odetchnąć trochę głębiej i coś na kształt delikatnej otuchy spłynęło na nią
przez krótki moment.
Podniosła
głowę, odrzuciła włosy na plecy i w tej samej chwili mocno się potknęła na
śliskiej nawierzchni. Cieniutkie szpilki zachwiały się niebezpiecznie. Angela z
trudem złapała równowagę, bordowa czapka, która zgodnie z zasadami elegancji
trzymała się włosów wyłącznie na słowo honoru, poleciała na płytę lotniska, a
wiatr natychmiast porwał ją i popchnął daleko.
Angelika
poprawiła włosy, rozejrzała się czujnie wokół, sprawdzając, czy to drobne
wydarzenie przyniosło jakikolwiek uszczerbek jej starannego wizerunku zawodowego,
po czym wytarła spocone nagle dłonie. Strach wciąż czaił się obok i każde nawet
najbardziej błahe wydarzenie szybko pozbawiało ją z trudem wypracowanej
pewności siebie.
Postanowiła
nie dać mu szansy. Przyjechała tutaj służbowo, na krótko. Miała do załatwienia
prostą sprawę i była do swojego zadania świetnie przygotowana.
I
tego się trzymajmy – podsumowała, po czym zabrała się energicznie do pierwszych
działań.
Stukając
obcasami, przeszła przez halę przylotów i stanęła obok taśmy monotonnie
wypluwającej bagaże w podobnych kolorach oraz kształtach. Angelika podeszła do
wyzwania, jakim jest odebranie walizek z właściwą sobie metodyczną precyzją.
Najpierw rozejrzała się czujnie wokół i z grupki oczekujących wybrała dwóch
mężczyzn w średnim wieku o przyjemnej posturze, znamionującej zdrowie oraz
dostateczną ilość sił fizycznych.
–
Pan pierwszy raz w Krakowie?– zagadnęła jednego z nich, okraszając wypowiedź
miłym uśmiechem.
–
Ależ skąd – natychmiast odpowiedział mężczyzna, zadowolony z urozmaicenia
nudnych chwil oczekiwania. – Mieszkam tutaj od urodzenia.
–
Zazdroszczę panu – skłamała gładko Angela, która podobnie jak słynna pani
kanclerz potrafiła zachować kamienną twarz w każdej niemal sytuacji. Kłamstwa
wychodziły z jej ust z niezwykłą łatwością. Gładkie, utkane ze znawstwem,
prawdopodobne i zawsze logicznie powiązane. Miała tę rzadką cechę wytrawnych
konspiratorów, że wszystkie dokładnie pamiętała i nikt jej nigdy jeszcze nie
zdołał złapać na żadnej nieścisłości.
Mężczyzna
uśmiechnął się znowu i natychmiast poczuł sympatię do rozmówczyni. Nie było to
takie trudne. Stojąca przed nim kobieta była urocza w najlepszym znaczeniu tego
słowa. Miła, uprzejma i ładna.
–
Ja jestem tutaj pierwszy raz – powiedziała Angelika i spojrzała mu w oczy. –
Właśnie się martwię, jak zdołam donieść wszystkie bagaże do taksówki.
–
W takim razie proszę się odprężyć i cieszyć z pobytu. Ja pani z przyjemnością
pomogę – powiedział gotów do każdej pracy, jaka mu zostanie zadana przez
sympatyczną rozmówczynię.
–
Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się Angelika.
W
tym czasie do drugiego z upatrzonych przez nią mężczyzn podeszła dziewczyna i
odsunęła swojego narzeczonego stanowczym gestem na bezpieczną odległość od
zarzucającej precyzyjne sieci rudowłosej pasażerki. Na tak zwany wszelki
wypadek. Ta elegantka jej się nie podobała.
Angela
przyjęła ze spokojem zmianę sytuacji i dostosowała plan do nowych okoliczności.
Błyskawicznie podzieliła w myślach bagaż na dwie części, większą i bardziej
nieporęczną przydzielając dopiero co poznanemu mężczyźnie, mniejszą sobie. Oceniała
swojego potencjalnego tragarza jako człowieka, który sam potrafi sobie
zorganizować pomoc w razie potrzeby. Jak zwykle się nie pomyliła.
Kiedy
bordowa flota jej eleganckich i dość licznych bagaży nadpłynęła pokaźnych
rozmiarów falą, lekko oszołomiony rodowity krakowianin przytomnie pomagał
zdejmować poszczególne sztuki z taśmy i układać wokół siebie. Po chwili,
otoczony potężną stertą, rozejrzał się czujnie wokół i sam poprosił
wytypowanego wcześniej przez Angelikę mężczyznę o pomoc. Narzeczona nic już nie
mogła poradzić. Wspólnie załadowali całość na dwa wózki bagażowe i odwieźli pod
zaparkowaną tuż przy wejściu największą taksówkę. Z pomocą kierowcy zapakowali
wszystkie walizki, kuferki i walizy, po czym odebrali po jednym promiennym
uśmiechu oraz uścisku dłoni i lekko jeszcze oszołomieni zostali przed szklanymi
drzwiami wejścia na lotnisko.
Angela
natomiast usiadła wygodnie na tylnym siedzeniu samochodu i wyciągnęła swojego
smartfona. Drogę do hotelu postanowiła wykorzystać na sprawdzenie maili. Od lat
nigdy nie marnowała czasu.
–
Pani na długo przyjechała do Krakowa? – zagaił rozmowę taksówkarz, ruszając z
zatłoczonego jak zawsze parkingu.
–
Na trochę – odpowiedziała wymijająco i pochyliła się nad ekranem. Nigdy nie
udzielała więcej informacji o sobie niż to absolutnie konieczne.
Kierowca
zmilczał cisnący mu się na usta komentarz o paniusiach, którym kariera do tego
stopnia poprzewracała w głowach, że nawet się nie potrafią zdobyć na chwilę
grzecznej rozmowy z prostym człowiekiem. Oceniał, jak to często jednak bywa,
pochopnie. Pojęcia nie miał, co się naprawdę dzieje w sercu pasażerki. A ona
przeżywała trudne chwile. Zaciskała zęby i dokładała sporo starań, by nie
oderwać wzroku od ekranu z wiadomościami, choć nie było tam niczego, co mogłoby
ją naprawdę zainteresować. Ale bała się spojrzeć przez szybę, żeby nie zobaczyć
znajomych ulic i nie poczuć tego potężnego wzruszenia, które mogło ją swoją
siłą zwalić z nóg.
Monachium
jest podobne do Krakowa – powtarzała po raz tysięczny. – To tam jest teraz moje
miejsce. Mam tam wszystko, czego potrzebuję.
Skupiła
się na pracy. Otworzyła folder z danymi aktualnie realizowanego projektu.
Kliknęła zakładkę ze zdjęciami. Jeszcze raz dokładnie obejrzała swojego
przeciwnika.
Z
ekranu patrzył na nią młody człowiek. Właściciel firmy informatycznej o typowym
wyglądzie energicznego, śmiałego człowieka, który ma jasno wytyczone cele.
Zdjęć było kilka, więc pokusiła się o kolejne wnioski. Mężczyzna miał zadbane
ciemne włosy, równe, bielutkie zęby, postawną, wysportowaną sylwetkę. Zapewne
dbał o siebie i miał wiele ciekawych pasji. Galerię zamykała obowiązkowa w
niektórych środowiskach fotka na górskim szlaku, mająca udowodnić, że praca nie
zajmuje stu procent czasu, choć w rzeczywistości tak zapewne właśnie było.
Angelika
zamknęła folder. Już od kilku dni była dobrze przygotowana i miała opracowaną
strategię postępowania, ale ciągle jeszcze się zastanawiała, szukała lepszych
rozwiązań. Nie bała się Daniela Jakubowskiego, który miał być jej
przeciwnikiem. Ale też go nie lekceważyła, choć wydawał jej się bardzo typowym
i łatwym do przejrzenia facetem.
Była
zbyt wytrawnym graczem, by sobie pozwolić na jakiekolwiek niedopatrzenie, zanim
jeszcze rozgrywka się rozpoczęła. Czasem pozory mylą, a w tym przypadku stawka
była zbyt wysoka. Najwyższa, z jaką Angelika miała do tej pory do czynienia.
Stanowiło
ją poczucie bezpieczeństwa. Ostateczna meta, do której dziewczyna dążyła przez
wszystkie lata ciężkiej pracy. Jeśli zamknie ten projekt i podpisze umowę na
warunkach, jakich oczekiwał szef, już nigdy nie będzie musiała dla niego
pracować. Nigdy już bieda nie zajrzy jej w oczy. Wreszcie zawinie do portu i
odpocznie po życiu, które choć krótkie tak mocno dało jej w kość, że mogłaby
swoją biografią obdzielić kilka osób.
Bardzo
potrzebowała odpoczynku i chwili wytchnienia w walce o byt.
Dlatego
była maksymalnie skoncentrowana i gotowa do bezpardonowej walki.
–
Danielu Jakubowski, miej się na baczności! – wyszeptała, a taksówkarz spojrzał
w lusterko. Rozczarował się jednak. Ładna dziewczyna nadal nie zamierzała
nawiązać z nim pogawędki. Dodał gazu, by jak najszybciej dowieźć ją do celu.
Rozdział 2
W tym samym czasie po
krakowskim Rynku spacerowali już pierwsi przechodnie, a miasto tętniło życiem.
Hejnalista na wieży mariackiej jak zwykle z zapałem przykładał się do
obowiązków, grając z sercem i energią. To sprawiło, że ostatni mieszkańcy
śpiący jeszcze jakimś cudem w mieszkaniach znajdujących się tuż przy Rynku
zostali postawieni na nogi.
Daniel
Jakubowski natychmiast otworzył oczy, przytomny i gotów do energicznych
działań. Wstał jednak ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącej obok młodej kobiety,
delikatnie odgarnął jej jasne włosy rozsypane na jego poduszce i przykrył
troskliwie kołdrą nagie, kształtne plecy. Następnie otworzył szufladę nocnego
stolika, po czym wyciągnął prostokątną karteczkę z nadrukiem oraz zgrabne
granatowe pudełeczko, każdej kobiecie mile kojarzące się z błyszczącą niespodzianką.
Miał
w tej skrytce cały stos takich, przygotowanych na odpowiedni moment.
To,
które wyjął, położył teraz ostrożnie na poduszce, żeby było pierwszą rzeczą,
jaką dziewczyna zobaczy po przebudzeniu.
Następnie
na palcach przeszedł przez pokój, zamknął starannie solidne drzwi i udał się
długim korytarzem na drugą stronę mieszkania. Stara kamienica nie żałowała
lokatorom metrów kwadratowych, dlatego wolał tę lokalizację niż nowoczesne
apartamenty. Za sporą kuchnią, w pomieszczeniu, które w czasach młodości
budynku było służbówką, urządził łazienkę. Jej oddalenie od sypialni sprawiało,
że mógł gwizdać i do woli hałasować, przygotowując się do wyjścia, bez obawy,
że obudzi śpiącego smacznie gościa. A tych miewał wielu. Zwykle na jedną tylko
noc. Czasem plan nie wypalał i dziewczyna pojawiała się mimo wszystko w kuchni,
zanim zdążył wyjść do pracy, co stawiało go w niezwykle niezręcznym położeniu,
ale na szczęście nie zdarzało się zbyt często.
Umyty
i ogolony, ubrał się szybko, ale starannie, a następnie włączył ekspres do
kawy. Zanim filiżanka się napełniła, przerwał niecierpliwie operację i wypił
dwa spore łyki, które zdążyły się zaparzyć. Następnie pospiesznie włożył ciepłą
kurtkę, wrzucił leżący na stole tablet do torby i wyszedł, po drodze zerkając
jeszcze w lustro, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Musiał dzisiaj
wcześnie zacząć. Jego dopiero co rozwijająca się firma stanęła właśnie przed
najważniejszym w swoim istnieniu wyzwaniem.
–
Sprawa życia i śmierci – jak mu codziennie przypominał Mateusz nieoficjalny
wspólnik i najlepszy przyjaciel. Droga do wolności, pieniędzy i wszelkich
przyjemności niespodzianie stanęła przed nimi otworem.
Wystarczyło
tylko podpisać dzisiaj umowę. Oczywiście nie na warunkach proponowanych przez
monachijskiego potentata, tylko własnych. Trudne, ale możliwe. W postaci
jedynej przeszkody miała się dzisiaj pojawić młoda kobieta, czyli to, na czym
akurat Daniel znał się najlepiej, prócz systemów informatycznych oczywiście.
Ale tak naprawdę gdyby miał wskazać wśród tych dwóch dziedzinę, w której czuł
się pewniej, nie miałby kłopotu. Kobiety były równie skomplikowane jak
nowoczesne komputerowe bazy danych, jednak o wiele bardziej fascynujące. Można
powiedzieć, że trafiło na prawdziwego specjalistę.
Nie
bał się jutrzejszego spotkania, ale też nie zamierzał z góry lekceważyć swojej
przeciwniczki. Nigdy przecież nie wiadomo, co może się stać. Niektóre kobiety
bywają piekielnie inteligentne.
Wyszedł
ze starej bramy kamienicy i stanął chwilę na chodniku. Z przyjemnością wciągnął
w płuca mroźne powietrze. Było jeszcze bardzo wcześnie, krakowski Rynek dopiero
się budził, ale i tak panował już spory ruch. Przy kawiarnianych stolikach, nie
zważając na niesprzyjającą aurę, siedzieli pierwsi klienci, niezniszczalne
kwiaciarki rozkładały stanowiska, a czujne gołębie plątały się pod nogami,
licząc na poczęstunek.
Daniel
popatrzył chwilę na ten znajomy obraz i ruszył w kierunku parkingu. Należał do
tej nielicznej grupy wybrańców, którzy mieli prawo poruszać się samochodem po
strefie zamkniętej dla ruchu. Mieszkanie, które kupił na kredyt, choć bardzo
drogie, oferowało wśród wielu zalet także ten komfort. Ale nie o tym myślał
teraz, pokonując długimi krokami ładnie odśnieżony chodnik. Pokochał to
miejsce, świetnie się tutaj czuł, lecz mieszkał trochę jak na bombie. Wysoki
kredyt nie pozwalał spać całkiem spokojnie. Daniel martwił się swoją sytuacją
finansową. To między innymi właśnie zbyt wysoki kredyt hipoteczny, jedyna
nietrafiona decyzja w jego życiu, spędzał mu od kilku miesięcy sen z powiek i
był jedną z przyczyn jego determinacji na polu zawodowym.
Firma
parła do przodu, kolejne projekty realizowano w błyskawicznym tempie, bo
terminy spłaty kolejnych rat za mieszkanie następowały po sobie tak
błyskawicznie, jakby miesiące uległy nagle skróceniu. Daniel ciągle był więc zmotywowany
do wytężonej pracy. Miało to tę dobrą stronę, że na rynku usług informatycznych
jego firma stawała się coraz mocniejszym graczem. Jednak istniał też mroczny
rewers tej sytuacji, był nią nieustający stres. Strach przed najmniejszym
potknięciem, przesunięciem terminu, opóźnieniem, które mogłoby spowodować brak
gotówki. Kto ma kredyt, wie, czym jest ten wieczny strach.
Ten
nieprzyjemny stan miał się jednak właśnie skończyć.
Umowa
z niemiecką firmą była przepustką do spokoju, bezpieczeństwa... i przyjemności –
dodał w myślach. – Przede wszystkim przyjemności. – Uśmiechnął się, bo był z
natury pogodnym człowiekiem, który zawsze w pierwszej kolejności widział jasną
stronę życia.
Był
mocno skoncentrowany i w najlepszej formie. Pokonanie rudowłosej panienki z
Monachium, którą wysłano w celu ustalenia szczegółów transakcji, wydawało mu
się banalnym zadaniem. Ta operacja miała się opierać na dwóch jego
najmocniejszych stronach. Kompetencjach zawodowych i towarzyskich.
Oglądał
wczoraj zdjęcia tej dziewczyny zamieszczone na jej profilu. Nic nadzwyczajnego.
Przeciętność pokryta profesjonalnym makijażem i dobrymi ciuchami. Dziewczyna
jakich tysiące.
Nie
będzie trudnym przeciwnikiem. – Z tym wnioskiem poprawił szalik, wsiadł w
samochód i w dobrym nastroju ruszył w stronę firmy.
***
Bardzo podobała mi się ta książka,miałam ją z biblioteki. Pani Krysiu czy są duże zmiany w drugiej wersji? Pozdrawiam serdecznie😊
OdpowiedzUsuńW treści nie ma zmian, w sensie opowiedzianej historii. Jest tylko trochę bardziej czule dopieszczona :)
UsuńDziękuję 😊
OdpowiedzUsuńJeszcze nie czytałam, ale fragment super. Takie lubię.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, polecam i oczywiście czekam na kolejne😊
OdpowiedzUsuń