O miłości z epoki kamienia łupanego.


Ostatnimi czasy skłaniam się ku refleksji, że pod pewnymi względami ludzkość cofa się w rozwoju. Wiemy coraz więcej o seksie, a coraz mniej o miłości. Można zaobserwować duże natężenie zachowań rodem jak z epoki kamienia łupanego. Wiele osób sprawia wrażenie mądrych, nowoczesnych, ale ich postępowanie wskazuje na wyraźne pokrewieństwo z zamieszczonym na ilustracji przodkiem.
Otóż nasz przodek, jaskiniowiec, rozumiał, że do życia potrzebuje ognia, ale nie potrafił go krzesać, zachowywać ani zbyt długo podtrzymywać. Jeśli gdzieś uderzył piorun, błysnęło, trzasło i zobaczył płomień, to biegł na to miejsce, po czym grzał się tak długo, jak było to możliwe. Potem posiedział trochę nad wygasłym popiołem, podumał nad swoim trudnym losem i znów biegł za kolejną iskrą. Póki był młody, jeszcze mu to sprawiało jakąś frajdę, ale z czasem ta pogoń stawała się już tylko smutna i trudna.

Postęp cywilizacyjny nauczył nas, jak panować nad ogniem. Przechowywać go oraz rozpalać w dowolnym miejscu i wybranym czasie. Wydawałoby się, że ludzkość również już dawno odkryła zasady budowania trwałych związków. Rozpalania i podtrzymywania miłości, a także dbania o ognisko domowe. Tymczasem wokół nas pełno osób pędzących na oślep z miejsca na miejsce w pogoni za kolejnym światełkiem, bo poprzednie jakoś szybko się wypaliło. Zostawiają po sobie zgliszcza. Opuszczone dzieci, krzywdę, własne złamane serce i biegną byle dalej, bo zawsze się wydaje, że ta nowa iskra sama będzie płonąć dłużej niż poprzednie i tym razem się uda. Najczęściej się nie udaje, a czas sprawia, że pogoń jest coraz trudniejsza, a cena za każdy nowy związek wyższa. 
Gdyby tyle energii włożyć w budowanie trwałego związku, z pewnością niejeden byłby bardzo szczęśliwy. Jak jaskiniowiec, który wreszcie wpadł na pomysł, że można skonstruować pochodnię.
Tego szczęścia i uśmiechu życzę wszystkim w dzisiejszy deszczowy poranek.

2 comments

  1. Pani Krystyno, ludziom dziś zwyczajnie nie chce się walczyć o związek. Łatwiej wziąć rozwród niż pielęgnować miłość i nie daj Boże przechodzić kryzys. Nowe równa się lepsze.
    Jakie to smutne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mi się też nieraz samej wydawało, że łatwiej trzasnąć drzwiami, odejść i mieć święty spokój. Ale już od lat obserwuję te w kółko rozwodzące się pary - i nie mam tu na myśli tych, którzy mają ku temu prawdziwy powód, bo dziś wystarczy byle bzdura jako pretekst - i widzę, że wcale nie są szczęśliwsi i nie męczą się mniej, A wręcz przeciwnie, bywa, że jest im naprawdę ciężko. A ich dzieci, które przez wiele lat uczyłam i miałam okazję dobrze poznać, płacą za te wieczne poszukiwania naprawdę wysoką cenę. Stąd moja refleksja.

    OdpowiedzUsuń